piątek, 5 sierpnia 2016

CAŁA PRAWDA O BYCIU RECENZENTEM



Każdy bloger książkowy kocha czytać, przynajmniej tak mi się wydaje. Większość takich osób nawiązuje współpracę z wydawnictwami, pisarzami czy księgarniami. Dlatego wydawać by się mogło, że to istne spełnienie marzeń. Dostawać ogromne stosy książek za friko, jedynie w zamian za parę zdań naskrobanych i opublikowanych na blogu. Jednak czy bycie recenzentem jest takie łatwe jak większość uważa?

Nie dawno opublikowałam artykuł odnośnie irytujących, doprowadzających wręcz do szewskiej pasji blogów, które prowadzone są powierzchownie, bez większego wysiłku, byle by tylko zadowolić darczyńcę książek. Otrzymane komentarze trochę otworzyły mi oczy i nasunęły kolejny nurtujący mnie temat, a chodzi o fenomen bycia recenzentem i problemami z tym związanymi.

Na początku pragnę zaznaczyć, że może i prowadzę bloga niespełna rok, jednakże mimo wszystko kocham to robić i nie mam zamiaru przestać, nie mniej, nie zawsze jest tak kolorowo jak wszyscy w około myślą. Nie jednokrotnie słyszę zdania typu: „Ale masz fajnie, dostajesz tyle książek za darmo, nic, tylko się cieszyć.” Ale czy faktycznie jest to takie odjazdowe? 

Może zacznę od łatwiejszej sprawy, czyli samego prowadzenia bloga. Korzystam, co prawda, z darmowego serwisu Blogger, który oferuje całe multum szat graficznych i gadżetów, jednakże zawsze podobały mi się minimalistyczne strony, inne niż wszystkie. Dlatego wgrałam darmowy szablon z Internetu, który zmieniłam pod swoje widzi mi się. Dodałam do niego kilka widgetów, które usprawniają wyszukiwanie odpowiednich postów czy przeglądanie recenzji, w zależności od wymagań czytelników. Był to proces czasochłonny, ale obecnie spełnia prawie wszystkie moje oczekiwania. I mam nadzieję, że zadawala też moich odbiorów. 

Jedna, jak to się mówi, „nie szata zdobi człowieka”, tak więc przez pierwszy miesiąc, każdą wolną chwilę poświęcałam na pisanie recenzji, założenie fan page’a, publikowanie postów gdzie się da, by się wypromować. Wiem, pewnie pomyślicie, że robię to wszystko, po to by zdobyć rzeszę czytelników. I macie rację, po części. Blog właśnie jest po to , aby inni czerpali z niego przyjemność, wiedzę czy wyciągnęli jakieś wnioski. Oczywiście cieszę się w momencie dużej ilości odwiedzin, jednak robię to również dla samej siebie, bo każdy post, każdy komentarz czy krytyka doskonali moją osobę. Lubię się dzielić własnymi przemyśleniami i cieszę się kiedy inni doceniają moją pracę. Dlatego też z każdym artykułem staram się podwyższać swój standard, ulepszając styl pióra, tak by poziom recenzji był za każdym razem coraz to lepszy, głębszy, mniej sztampowy. W tym celu codziennie czytam blogi innych osób, przeglądam wywiady czy uczę się nowych słówek. Z dnia na dzień zmieniam postrzeganie świata. Mam nadzieję, że z widocznym efektem.

W promocji bloga pomagają także wydawnictwa, dzięki publikacjom na swoich fanpege’ach. Jednak wydawcy chętniej udostępniają posty użytkowników, którzy z nimi współpracują. Spore grono więc współpracuje z takimi instytucjami, otrzymując w zamian darmowe egzemplarze recenzenckie. Jedynym wymogiem jest umieszczenie opinii o książce na swoim blogu. Fajnie jest, gdy się umieści artykuł jeszcze na innym portalu, albo na… siedmiu, a czasem i na … dziesięciu innych stronach. Wcale nie żartuję. Z łatwością otrzymasz książkę, ale to wiąże się z profitem dla nich w postaci darmowej reklamy. Baaa, najlepiej gdyby każda taka recenzja otrzymała jak najwyższą notę. Większość idzie im na rękę i publikuje swoje artykuły na innych portalach. Na szczęście pod swoim nazwiskiem. Niektórzy wydawcy czy autorzy doceniają też te mniej pozytywne opinie, ze względu na subiektywną krytykę, która motywuje ich do ciągłej poprawy. Ale co w przypadku gdy tak nie jest?

Spotkałam się raz z sytuacją, kiedy nie zezwolono mi na publikację recenzji, gdyż była to pierwsza nota w Internecie na temat pewnej książki polskiej pisarki, a ponoć miała być rewelacją na rynku, ale w moim mniemaniu była bardzo trudna i nie zrozumiała. Nie mniej, nie pojawiła się na blogu. Słyszałam także o innych blogerach, którzy spotkali się z bardzo negatywnymi komentarzami autorów, bo ocenili książkę poniżej średniej, a przecież ta powinna im się spodobać. To są przykre momenty dla każdego autora bloga, gdyż takie „strony” zawierają treści subiektywne (tak powinno przynajmniej być), i jednym to może się spodobać, ale innym nie musi. 

Przeglądając blogi innych zauważam tendencję do promowania postu okładką ściągniętą z neta, a nie własnoręcznie wykonanym autorskim zdjęciem, nawet jeśli są to fotografie ebook’ów, które powinny zachęcić, a przede wszystkim wyróżnić daną stronę. Dlatego sama poświęcam czasami, nawet godzinę, by uczynić ciekawe ujęcie książki. Gdy dochodzi do tego prowadzenie Instagrama, to wtedy zadajemy sobie pytanie, czemu doba ma tylko dwadzieścia cztery godziny. Jednak wydawnictwa zazwyczaj doceniają nasz trud, co przekłada się na przyjemniejszą współpracę. Miło jest dostać maila z treścią o świetnej recenzji i pięknej fotografii promującej omawianą lekturę. 

Jednak czasami ilość książek do przeczytania obraca się w ogromny stosik, bo recenzent najzwyczajniej na świecie „nie ogarnia”. Wystarczy, że otrzyma się ze trzy paczuszki, w której mieszczą się dwie lub trzy książki, po czym zdajesz sobie sprawę, że dotrzymanie obiecanego terminu jest niemożliwe. Nie wiem jak reszta recenzentów, jednak ja pracuję po dziewięć godzin w tygodniu, a po powrocie do domu prawie od razu zasiadam do bloga i książek. Kocham to, ale są momenty, kiedy chciałabym obejrzeć film lub nic nie robić. Ale obiecałam recenzje, tak więc z umowy należy się wywiązać. I uprzedzając pytania typu: „Mogłaś poprosić tylko trzy pozycje, a nie od razu cały stos”, to czasami się tak nie da. Piszesz maile do wydawnictw z zapytaniami. Czasami informacja zwrotna brzmi:” Gdy tylko książka przyjdzie z druku, wyślemy egzemplarz szczotki do Pani”. Nigdy nie wiadomo, kiedy to nastąpi. Jutro? A może za tydzień? Zazwyczaj wtedy wszystkie paczki się schodzą w ciągu dwóch, trzech dni i takim o to sposobem mamy stosik, którego nie ogarniamy. 

Zdarzają się także kłótnie czy „darcie kotów” pomiędzy blogerkami lub blogerami i autorami książek, co jest przykre, bo te osoby powinny egzystować w przyjaznym klimacie, gdyż dopiero wspólna „praca” może przynieść sukces. Ale nie, wyciąganie brudów na facebook’u czy posty z pretensjami publikowane na blogu, to ostatnio częsty sposób na zwrócenie uwagi. Niekiedy takie zachowanie przynosi zamierzony efekt, jednak częściej robi tylko niepotrzebne zamieszanie i psuje atmosferę. Mi póki co i na całe szczęście, nie przydarzyła się taka sytuacja. I mam nadzieję, że nigdy nie przydarzy.

No dobra, nie chce zanudzać Was moimi długimi wywodami. Podsumowując. Drodzy Blogerzy, każda recenzja powinna być szczera, subiektywna i merytoryczna, a jednocześnie na tyle finezyjna i subtelna, by nikogo nie obrażać. Wiem, że to nie jest łatwe i wymaga sporo czasu, a gdy dochodzi jeszcze inwencja twórcza dotycząca ładnej otoczki, to mamy całkiem złożoną misję. Jednak bycie recenzentem jest bardzo przyjemnym zadaniem, ale tylko wtedy jeśli kocha się czytać książki i pisać o nich w kreatywny sposób. Sama będę to robić tak długo, jak długo będę miała na to siłę i możliwości.

6 komentarzy:

  1. Chyba po części przez wymienione wyżej powody nie podejmuję współpracy z wydawnictwami. Najzwyczajniej w świecie nie mam czasu na dopasowywanie swojego grafiku do przysyłanych mi książek i wolę to robić dla zabawy, kompletnie niezależnie. Przez całe trzy lata recenzowałem z 5 książek od jakiegoś wydawnictwa lub przesłanych osobiście przez autora ;) Dzięki temu nie mam wyrzutów sumienia, jak wrzucam fotkę okładki znalezioną w necie - sporo czasu oszczędzam na to żmudne wykonywanie słabej jakości zdjęć, moimi trzęsącymi się łapami ;D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem, że część blogerów omija współprace szeroki łukiem. I wcale tego nie krytykuję :) Co do zdjęć, ten akapit nie odnosił się tylko i wyłącznie do blogerów recenzujących egzemplarze recenzenckie. Świadoma jestem, że niektórzy nie mają serca do zdjęć :) Jednak Twojego bloga szanuje za treść, bo trafia w moje gusta, dlatego wybaczam Ci wszystkie inne niedociągnięcia :)

      Usuń
  2. Nienawidzę robić zdjęć, nie mam nawet dobrego sprzętu, by je robić.
    Niedawno dopiero nawiązałam kilka współprac, ale już kilka razy zdarzyło mi się "nie ogarniać", tym bardziej, że wciąż sama kupuję i wypożyczam książki.
    Niemniej, uwielbiam bycie recenzentem!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem jakie jest to wszystko trudne. Jednak widziałam setki pięknych zdjęć zrobionych aparatem w telefonie. Obecnie komórki mają taką świetną jakość, że aparat wcale nie jest potrzebny. Wystarczy jedna dobra apka i efekt murowany. Przy współpracy pierwszeństwo mają pozycje otrzymane, dopiero później zakupiony czy pożyczone. Trzeba wybrać co lepsze, darmowa książka i poniekąd "przymus", czy istna samowolka.

      Usuń
    2. Ale niektórzy po prostu nie lubią robić zdjęć i nie mają żadnych umiejętności. Dla mnie ten wymóg (już drugi raz się z tym spotykam w przeciągu tygodnia) wcale wymogiem nie jest - tylko indywidualnym wyborem. I nie każdy ma aparat lub telefon, który robi dobre zdjęcia.

      Usuń
    3. Wspomniałam tylko, że własnoręczna fotografia wyróżnia stronę spośród innych. nie napisałam, że jest to warunek konieczny:)

      Usuń

Jeśli lubisz mojego bloga, to zostaw po sobie ślad w postaci komentarza :)